W latach 40. XX w. w Vipelholm Mental Hospital w Lund prowadzono badania, które dały wiedzę na temat wpływu cukru na stan uzębienia. W wyniku tych badań powstał szereg zaleceń, wśród których jednym z nich była rekomendacja, by dzieci spożywały słodycze raz w tygodniu, nawet w większej ilości, niż codziennie w mniejszych dawkach. Tak też w Szwecji narodziła się tradycja „lördagsgodis”, czyli sobotnich słodyczy. Wiele rodzin podobno kultywuje ten zwyczaj do dzisiaj. Z moich obserwacji wynika raczej, że Szwedzi nie ograniczają się do jedzenia słodyczy tylko w sobotę (na co m.in. wskazują dane dot. rocznej konsumpcji cukru w tym kraju), tyle że te sobotnie mają szczególny charakter. Podłapały to również firmy z branży słodyczowej, produkując specjalne zestawy lördagsgodis, w których to paczkach znajdziemy wybór najlepszych szwedzkich przysmaków – żelki twarde, żelki rybki, słynne samochodziki, cukierki anyżkowe, lizaki, batoniki i wiele innych, co paczka to inny zestaw. Podstawą są jednak żelki, których kształtów i smaków nie sposób zliczyć będąc w „słodyczowym sklepie”.
Tak, w Szwecji są sklepy z samymi słodyczami, których główny asortyment stanowią żelki, pianki i cukierki czekoladowe na wagę. Owszem, jako uzupełnienie znajdziemy tam czekolady (przede wszystkim Marabou), batoniki, wafelki i jakieś miętówki, ale to żeli są królem tych sklepów.
Do słodyczowych sklepów idziemy przede wszystkim, by skomponować własną mieszankę ulubionych cukierków na wagę.
Ja mam swój ulubiony sklep ze słodyczami w Göteborgu. Znajduje się gdzieś w okolicach dzielnicy Partille, w miejscu magazynowo-warsztatowym a nie handlowym. To taka niepozorna buda z byle jakim szyldem, otoczona warsztatami samochodowymi. W środku jest dosyć ascetycznie w porównaniu do klasycznych sklepów ze słodyczami. Mieniące się w świetle jarzeniówki kolorowe żelki sprawiają jednak, że mam poczucie jakbym wchodziła do magicznego miejsca. Podjeżdżając już na parking, z każdym metrem przybliżającym mnie do sklepu robię się mniejsza. Do sklepu wchodzę już jako malutka dziewczynka, która cieszy się na widok wszystkich wyłożonych tam słodyczy. Szybko chwytam swoją torebkę i łopatkę i zaczynam łowy. Mam już swoje ulubione smaki i nie mieszam wszystkiego jak leci. Wybieram owocowe kolorowe żelki, bez żadnych posypek, najczęściej te twardsze, a moimi ulubionymi są wine godis. Jacek czasem dorzuca swoje cukierki do moich, a czasem napełnia własną torebkę. Na koniec ważenie torebki przy kasie i płatność.
W całym mieście co i rusz natykamy się na sklepy ze słodyczami. W każdym kiosku i każdym hipermarkecie są też specjalne półki z żelkami. Tak więc będąc w Szwecji nie sposób przegapić słodyczy i całego procesu zakupowego, którego nieodłącznymi elementami są papierowa kolorowa torebka i łopatka. Dlaczego ja wybieram „mój barak”? Bo jest taniej. Ceny słodyczy, podawane za 100g, są różne i zależą od sklepu czy jego lokalizacji. O wiele więcej zapłacimy w Godis Butik w centrum miasta, inną cenę spotkamy w sklepie typu 7Eleven a inną w hipermarkecie.
Czy będziemy mieli ochotę na słodycze czy nie, warto zajrzeć do szwedzkiego sklepu z cukierkami, w którym półki wyładowane są słodkościami od podłogi aż po sufit. To bardzo przyjemny widok dla oka, a jeszcze fajniejsze doświadczenie kiedy pozwolimy sobie na szuflowanie mini łopatką w kontenerach pełnych łakoci.