Guilin pachnie jaśminem. Szczególnie po deszczu zapach jaśminu jest wyjątkowo intensywny – bardzo świeży, trochę cierpki. Cudowny. Pierwszy raz poczuliśmy ten zapach w drodze taksówką z dworca do hotelu. O poranku po 13-godzinnej podróży hard seat’em, kiedy zmęczeni, brudni i wściekli marzyliśmy tylko o łóżku do spania. Ten zapach sprawił, że minęła cała złość i wiedzieliśmy, że Guilin będzie wyjątkowe.
Mimo iż na mapie Guilin to miasto niczym polski Białystok, w Chinach to wcale nie duża prowincjonalna mieścina. I z jednej strony to fantastyczne, bo nie ma tutaj przejawów wielkomiasteczkowości, a z drugiej pokazuje prawdziwe Chiny, które są – no właśnie, wcale nie takie super.
Guilin jest wielkie (jak na znane nam z Polski realia), głośne i brudne. Ciągle ktoś sprząta ulice, ale mimo tego syf jest wciąż straszny. Chyba dlatego, że Chińczycy wszystko rzucają pod siebie – ogryzą łapkę kurczaka, to kości na chodnik, resztki opakowań czy butelki też na chodnik. Czy to miasto, czy park narodowy, nie ma znaczenia. Przecież ktoś to sprzątnie. Po co więc podchodzić do kosza, który stoi trzy metry dalej?! Bo koszy, nawet tych to do segregacji odpadów, nie brakuje. Co ciekawe sami Chińczycy są czyści, wieczorem wystrojeni, w ciągu dnia w pracy w wymaglowanych mundurkach, na wycieczkach w dwuczęściowych dresach, grzeczniutcy, ale o otoczenie nie dbają. Resztki jedzenia czy opakowania po snackach rzucają gdzie popadnie i do tego wszystkiego plują naokoło (ohyda).
W Chinach obserwujemy też zjawisko przerostu zatrudnienia (ale z drugiej strony nie widzimy bezdomnych i żebraków). Do czynności, która w PL wykonywana jest przez 1-2 osoby, tutaj zatrudnienia się kilka. Na przykład, gdy kupujemy bilet wstępu do parku – pani nr 1 wypełnia blankiecik i przyjmuje od nas pieniądze, pani nr 2 wymienia blankiecik na bilet wstępu, pani nr 3 sprawdza i stempluje/dziurkuje bilet.
O ile w Chinach taksówki do drogich nie należą, to przy dworcach i atrakcjach turystycznych stacjonują chytrzy taksówkarze, którzy ustalili sobie stawkę za kurs i nie chcą ani się targować, ani jechać na licznik. Zmówieni między sobą, nie odpuszczają. Wszyscy zgodnie podają tę sama cenę. Najlepszym rozwiązaniem jest odejść 2 ulice dalej i złapać taksówkę na ulicy (kilkukrotnie tańszą) lub wsiąść do autobusu (w Guilin nawet dobrze oznakowane, no i bardzo tanio – 1zł/os, słownie: jeden złoty).
A gdzie w Guilin zajrzeliśmy? Trudno jest nie trafić pod pagody (Sun & Moon Twin Pagodas) stojące w samym centrum – polecamy zajrzeć tam i w dzień i w nocy, kiedy pagody są pięknie oświetlone. Zerknęliśmy na formacje skalne przypominające wielbłąda (Camel Hill) i słonia (Elephant Hill), zawitaliśmy do świątyni i wspięliśmy się po schodach (bo jakżeby inaczej) na kilka górek w Seven Star Park i wjechaliśmy kolejką na górę Yaoshan. Leniwie bimbaliśmy w ciągu dnia, by wieczorem oddawać się rozpuście na straganach z jedzeniem.
- Sun & Moon Twin Pagodas
- Seven Star Park
- Elephant Hill
- Camel Hill
- Yaoshan
- Dragon’s Backbone Rice Terrraces