Są w życiu człowieka takie niezdrowe fascynacje zbudowane z emocji, strachu, nieokreśloności i ciekawości. Ja tak mam z granicami. Ponieważ to blog o turystyce to oczywiście chodzi mi o te geograficzne, państwowe, choć w życiu obserwuję też te pozostałe, prawne, czy moralne a już bardzo chętnie fascynuje się granicami głupoty. Halt. Miało być o państwowych.

Granica państwa
Granica państwa

Nie ma nic bardziej sztucznego i umownego niż Granica Państwowa, pasek ziemi lub naturalne ukształtowanie, które powoduje podział na my i wy, skutecznie paraliżuje przemieszczanie się tylko jednego gatunku na ziemi jakim jest człowiek. Z całych miliardów istnień na ziemi to właśnie człowiek ograniczył sobie swobodę przejścia tak bardzo wydumanego i wirtualnego podziału. Owszem, świat zwierzęcy też ma swoje tereny i ich granice, ale są one równie płynne jak utleniająca się woń oznaczenia terenu, jak siła dominującego samca (hej genderowcy, to trzeba by zmienić 🙂 I tylko człowiek doprowadził do sytuacji granicy definitywnej o reglamentowanej możliwości przejścia czy nawet zbliżania się. A to, zwłaszcza w dzieciaku jakim byłem wtedy o czym zaraz napiszę, powodowało fascynację pomieszaną ze strachem. Bo jeśli czegoś nie wolno jak np. zbliżać się i drażnić pogranicznika, to pewnie jest za to sroga kara i nieprzyjemności. I w rzeczy samej są. O ile zawsze żyliśmy tu w Europie (piszę o ludziach z lat siedemdziesiątych i wyżej dwudziestego wieku) w stosunkowo bezpiecznych warunkach i strzelano ludzi na granicy raczej tylko w Berlinie to Granica Państwowa była dla mnie zawsze stresem mieszającym się z fascynacją. Już za moment będę w innym świecie, tym niedostępnym teraz, innym, rządzącym się innymi regułami. Człowiek, jako istota trwale oznaczająca teren potrafi nawet wywołać takie totalne wrażenie inności. Mimo, że lipy, trawy, zboża, krowy, wróble i gołębie są identyczne, a nawet mają zagwarantowany pakiet udogodnień związanych z małym ruchem granicznym, to człowiek asfaltuje drogę, stawia barierki i znaki drogowe już na tyle odmiennie, że przekraczając np. most graniczny czy nawet granicę w polu natychmiast czujemy, że jesteśmy gdzie indziej. Trochę to mi przypomina blok i jego mieszkania. Sąsiad z góry ma identyczne mieszkanie, ale jednak tak inne, tak różne od naszego.

Prom-sklep "bezcłówka"
Prom-sklep „bezcłówka”

Zatem jest ten strach i fascynacja. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem granicę w Świnoujściu była ona dodatkowo wzmocniona emocjami panujących tam Ruskich (lata osiemdziesiąte, duży garnizon, gazety na szybach zamiast firanek). Dziecięce wyobrażania i interpretacja słów babci z którą tam byłem zrobiła w głowie coś a’la fascynacja ogniem, który może sparzyć ale gapisz się, myślisz, chcesz dotknąć, kiedy mówią ci, ze będzie źle gdy to zrobisz. Nawet obrazy wspomnień mam takie trochę jak z thrillera. Przyciemniony obraz, podkład dźwiękowy łamanych patyków na ścieżce, szum liści gdzieś przede mną, zapewne wywołany przez zamaskowanego Ruskiego, DDR-owca, czy Polako-Ludowca. Obraz w standardzie dogmy, prowadzony ręką z pozycji to podmiotu lirycznego, to obserwującej bohatera bestii. I jeszcze ta babcia podgrzewająca nienawiść do Czerwonych a konkretnie Ruskich i ostrzegająca o ich nieobliczalności. Miałem wtedy takie wyobrażenie, że to jest koniec świata. Dalej nie pójdziesz, dalej nic nie możesz, tu kończy się wszystko. Dziś mi to przypomina scenę z Seksmisji, kiedy Maks i Albert patrzyli przez peryskop na powierzchnię ziemi po wydostaniu się na szczyt słoja, w którym przebywali pod ziemią. I ciągnęło człowieka dalej, bo przecież tam jest życie, pokazywali w telewizji, i to jeszcze lepsze to życie, bo zachodnie. Swoją drogą ciekawe, że w ówczesnej telewizji pokazywali słabość tego zachodniego życia, a my wszyscy wyciągaliśmy wprost przeciwne wnioski (przypominam lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku). Od tego czasu przekraczanie granicy zawsze wzbudza we mnie radość pomieszaną ze stresem. Wzmacniały to dalsze przygody np. ze Słowakami, którzy w typowej rodzinie 2+2 jadącej samochodem na wakacje do Budapesztu musieli zobaczyć przemytników, rozkazali „Ku stołku” i zarządzili przeszukanie bagaży. Z oficerem niemieckim na molo w Alhlbeck, gdzie dopływały stateczki-bezcłówki ze Świnoujścia, który to akurat we mnie zobaczył niebezpieczeństwo dla Bundes Republiki i przemaglował na obecność środków płatniczych, bez których nie chciał mnie wpuścić na teren ochranianego przez siebie zjednoczonego właśnie Eldorado. Czy taki strach za kogoś, kiedy to przewodnik dziecięcej wycieczki do Legolandu posiał gdzieś swój paszport i w drodze powrotnej był przemycany do kraju. Potem zaczęły się totalne zaskoczenia gdy okazało się, że inni mają zupełnie inaczej, lepiej i granica nie musi być straszna lub jest nawet pozorna. Bardzo zazdrościłem Niemcom i długo nosiłem w sobie to uczucie nierówności i niesprawiedliwości, kiedy z kolei na kolejnej zorganizowanej wycieczce do Kopenhagi, która odbywała się autokarem na niemieckich blachach (nie, nie rąbnęliśmy go) duńscy pogranicznicy weszli tylko głową do autokaru z retorycznym pytaniem „alles Deutch?” i już mieli zawracać, kiedy uprzejmy niemiecki kierowca krzyknął „Nein” i pewnie błagalnym wzrokiem dopowiedział „mam potencjalnych 52 złodziei na pokładzie, sprawdzicie ich!”. Dziś i my to zyskaliśmy, a kontrole stają się rzadkością dalekich wyjazdów. Stres pozostaje we mnie nawet na Okęciu, kiedy zbliżam się do kontroli paszportowej lecąc do Londynu. Pogranicznicy dziś luźni, zadają pytanie w stylu „Jaka pogoda w Londynie” a ja się mieszam i boję, że zaraz wezmą mnie w obroty, ku stołku. Potem są ci przemili brytyjscy urzędnicy, a ja uciekam z biometrycznym paszportem do maszyny, bo ma martwe oko kamery a nie świdrujący wzrok człowieka, który strzela jak jakaś godzilla laserem.

Przejście graniczne kolejowe Zubki Białostockie-Bierestowica
Przejście graniczne kolejowe Zubki Białostockie-Bierestowica

Jest dziś takie miejsce, które przypomina mi to pierwsze zetknięcie się z granicą. To byłe przejście graniczne kolejowe Zubki Białostockie-Bierestowica (53°05’58.2″N 23°52’54.3″E), odkryte trochę przez przypadek. Jest w polu, na odludziu, sprawia wrażeni opuszczonego końca świata, który zarasta po upadku cywilizacji. Będąc tam i stojąc przed tym mostkiem, drutem kolczastym masz poczucie niemożności, skończoności i braku wolności osobistej. Stojąc tam znów czułem ten wzrok zamaskowanego Ruskiego, który czeka na mój niewłaściwy ruch. Słyszałem ten przerażający tupot zwierzyny, która tak naprawdę nie wiadomo po czyjej jest stronie, czyim jest agentem. Myślę, że paranoja w nocy byłaby znaczna. W dzień jest pustka pomieszana z niepewnością skraju cywilizacji europejskiej. I miałem rację! Zrobiliśmy krok za daleko i nasza wyprawa zakończyła się sankcją. Zbliżenie się na odległość mniejszą niż 5 metrów do słupka granicznego potraktowane zostało bardzo poważnie. Pojawili się znikąd pogranicznicy, wylegitymowali, wypytali o cel i zamiary, sprawdzili dane w bazie PESEL. Szczęśliwie dla nas było to po tej cywilizowanej stronie Europy i całość interwencji zakończyła się słowami „to już nie będziemy państwa niepokoić”. Ekstra, tu mamy już luz, taki europejski, ale ja jeszcze muszę tyle pozaeuropejskich granic przekroczyć…

Granica – rzeczownik, rodzaj żeński;
(1.1) linia, która zamyka lub oddziela pewien określony obszar
(1.2) adm. umowna linia oddzielająca państwa, regiony itp.*

*źródło: Wikisłownik

Write A Comment