Na świętą górę Hua Shan znowu wchodziliśmy z hordą rozwrzeszczanych Chińczyków. I oczywiście po schodach. Na najwyższy z dostępnych szczytów prowadzą schody, co odbiera przyjemność górskiej wędrówki. No cóż, ale czyni górę bardziej dostępną.
Prócz schodów na szlaku co kilkadziesiąt metrów ustawione są stragany z jedzeniem i pamiątkami. Są też hotele (schroniska, ale wyglądają nieźle, jak hotele), restauracje i bary, a także kibelki. Są miejsca, w których za opłatą fotograf zrobi ci zdjęcie i na miejscu je wydrukuje na przenośnej drukarce. Są stragany z kłódkami, na których sprzedawca wygraweruje (na miejscu) imię twoje i twojego ukochanego byś mogła zawiesić kłódkę wśród symboli miłości innych osób, które były tu przed tobą.
Co i rusz słychać wrzask radości osoby, która dotarła na któryś ze szczytów i albo sprawdza czy tam też jest echo, albo informuje o tym przyjaciół – nieznośne. Górski trekking w Chinach jest męczący. A szkoda, bo góry są piękne, bo widoki nieskończone, bo krajobraz inny niż znaliśmy dotychczas. I właśnie dla tych widoków warto to wszystko przecierpieć i wśród turystów na szpilkach udać się na trekking po Hua Shan.
My nasz trekking rozpoczęliśmy od wjechania kolejką górską, co pozwoliło nam zaoszczędzić sporo czasu. Zresztą nie będziemy ukrywać, jak tylko mamy okazję to wjeżdżamy kolejką, bo to co nas w górach zachwyca to bezkres krajobrazu i cisza na szczycie, a nie wędrówka lasem. O ciszę w Hua Shan było ciężko, ale widoki wynagrodziły nam krzykliwe towarzystwo. Szczególnie panorama od strony południowego, najwyższego szczytu Hua Shan (2 155,9 m n.p.m.).
Chińscy turyści są ciekawym zjawiskiem sami w sobie. Chińczycy podróżują dużo, przemierzają swój kraj wzdłuż i wszerz, kompletnie nie przejmując się dostosowaniem do warunków, w jakie się wybierają. W sumie to nie mają czym się przejmować, bo atrakcje zorganizowane są w taki sposób, że wszędzie można wejść na szpilkach. Bo albo zawiezie cię tam autobus, albo podjedziesz kolejką linową, albo wejdziesz po schodach, albo wjedziesz po schodach ruchomych. Z hotelu do atrakcji turystycznej podwiezie cię autokar biura podróży, które na wycieczkę cię zabrało. W sumie, po tych paru tygodniach w Chinach to nawet dziwny wydaje mi się widok turystek w Zhangjiajie, wśród których modne były dresy.
Śmiejemy się w Polsce z turystów na drodze do Morskiego Oka, którzy przemierzają tę kilkukilometrową trasę w klapkach. W Chinach nikt by się nie śmiał. Na drodze w kierunku szczytów Hua Shan mijałam co raz mężczyzn w garniturach i skórzanych mokasynach, kobiety w butach na koturnach i panienki w pastelowych sukienkach i sandałkach, z małą torebunią przewieszoną przez ramię. Mężczyźni oczywiście obowiązkowo z reklamówką snacków na rodzinną przekąskę.