Skandynawia 2009: 4 aparaty i 2GB danych, Rumunia 2011: 2 aparaty i 5,5GB, Chiny 2014: 2 aparaty i 15GB, Jordania 2016: aparat, kamerka, komórki i… 70GB. Produkujemy na wyjazdach coraz większe ilości danych. Będzie tego coraz więcej i więcej, a przed nami dopiero przejście na 4K w filmach. Dostaję coraz więcej pytań jak tym zarządzać, jak sobie z tym radzę. Koncepcji miałem kilka. Oto moja historia. Czy znalazłem rozwiązanie idealne?
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że pojemności dysków w komputerach które mamy zostały ostatnio drastycznie zmniejszone. Fajne małe komputerki doskonałe na podróż, lekkie, wygodne jak Asus T100 mają 32GB dysk. Pojemności chwilo zmniejszyły się przy przejściu z dysków HDD na SSD i oczywiście ze względu na miniaturyzację oraz nasze wymagania względem pracy na baterii. Trend jest też taki, że przecież macie chmurę, jak mówią producenci, to czego się czepiacie o powierzchnię dyskową. Otóż z naszej perspektywy właśnie to stanowi problem, bo poruszając się po świecie nie mamy swobodnego dostępu do Internetu, pakiety danych komórkowych są ma-sa-kry-cznie drogie a internety w hotelach są zawodne. Nie wspominając już o transferach do chmur, które ulokowane są zazwyczaj w USA lub Irlandii i wiszą na jednym wątłym kabelku między kontynentami.
Kolejną sprawą jest skuteczne zabezpieczenie danych multimedialnych. Nie chcielibyśmy stracić pieczołowicie uzyskanych klatek i żmudnie nagranych setek. Mam nadzieję, że oczywistym dla wszystkich jest, że dane zapisane na jednym nośniku to jakby dane niezapisane wcale, że podstawą bezpieczeństwa danych jest posiadanie co najmniej jednej kopii bezpieczeństwa? Kardynalną zasadą jest też posiadanie kopii w innej lokalizacji, no ale kiedy podróżujemy staje się to mało realne, chyba, że traktujemy jako odrębne lokalizacje dwa plecaki czy też dwie torby podróżniczej pary o ile nie jedziemy sami.
Jak zatem radzić sobie z gromadzeniem danych i ich względnym bezpieczeństwem? Otóż moje kolejne pomysły przy każdym wyjeździe w zasadzie brały w łeb. Szczęśliwie udało się wracać zawsze z jedną kopią danych bez strat, ale nie można liczyć na takie szczęście za każdym razem.
W czasach, kiedy małe zgrabne komputerki były jeszcze stosunkowo drogie zabrałem ze sobą tablet na Androidzie z funkcją USB On The Go oraz kilka gwizdków USB o topowych wówczas pojemnościach, chyba 2GB. Codzienna zabawa polegała na zrzucaniu z kart aparatu zdjęć na tablet, a potem na gwizdki. Świetnie od zawsze sprawdzał się też tu Solid Explorer – polski program. Jadąc do Chin zrobiliśmy przeskok technologiczny na Asusa T100, który co prawda miał też w odpinanej klawiaturze dysk HDD 500GB ale dla zapewnienia redundantności danych kupiłem na AliExpress obudowę dysku 2,5” z baterią i wbudowanym routerem wifi. Świetne urządzenie, nazwane przez nas Chinką bliżej nieokreślonego producenta z softem nieupgradowalnym, bo nikt nie był zainteresowany wspieraniem tej produkcji, działa do dziś. Sprawdził się nie tylko w Chinach, gdzie w hotelach częściej niż WiFi jest gniazdo LAN w ścianie a Chinka pozwalała nam postawić w mgnieniu oka własną infrastrukturę sieciową – nasze WiFi dla wszystkich naszych urządzeń. Sprawdził się również w podróżach służbowych do rygorystycznych w sprawie WiFi Niemiec* – można był kupić jeden dostęp do WiFi i Chinką repeatować własny sygnał tworząc również własną podsieć. Dane były w dwóch kopiach, ale cały czas nie były zabezpieczone zgodne z prawidłami odrębnej lokalizacji.
W warunkach domowych z powodzeniem stosuję chmurę prywatną BTSync. Jest to narzędzie oparte o pomysł na torrenty. Pisząc krótko, sprawnie i szybko synchronizuje dane bez użycia chmur obcych, czy płatnych. Wystarczy nawet zostawić np. w domu włączony komputer z tym programem a w innym miejscu na innym komputerze wrzucić dane do oznaczonego katalogu i fruu. Wszystko się synchronizuje. Działa świetnie w codziennych zastosowaniach, gdzie rzeczywiście postawiony mam komputer, szumnie nazwany serwerem i gdzie ląduje kopia moich danych. Taką koncepcję postanowiłem przenieść na podróże. Zbudowałem infrastrukturę w postaci komputera wiodącego, tym razem mojego codziennego laptopa, który stał się już na tyle lekki i mały, że swobodnie mogę go ze sobą zabierać (no może ta swoboda się kończy jak pomyślę ile on kosztował), zasłużonego ASUSA T100 na którym operuje M., dysku Synology pozostawionego w miejscy X oraz starego komputerka niby serwerka pozostawionego w miejscu Y. Wszystko spięte BTSynckiem. Każdy administrator danych pogłaskałby po głowie z aprobatą za taką infrastrukturę. A! I dodatkowo Chinka dla pewności, na którą miałem ręcznie zgrywać przyrostowo kopię wszystkich pozyskanych danych. Do Jordanii jechałem na pewniaka.
Już pierwszego wieczoru moja wypasiona infrastruktura zderzyła się rzeczywistością. Odpaliłem sieć prywatną na Chince oraz dwa laptopy, które miały się przez noc zsynchronizować. Okazało się, że BTSync potrzebuje połączenia z Internetem aby trackery, pomimo że to sieć i chmura prywatna, odnalazły się wzajemnie. Np. Dropbox tego nie potrzebuje. Niby to nie problem, bo mogłem Chinkę połączyć z Internetem przez hotelowe WIFi i dalej funkcjonować w naszej sieci stworzonej przez nią, ale połączenie z hotelowym Wifi okazało się mega niestabilne. Router był na tyle daleko, że sygnał był raz dostępny raz nie. Synchronizacja nie następowała. W akcie desperacji zeszliśmy do lobby łącząc oba komputery bezpośrednio do sieci hotelowej i połączenie BTSync nastąpiło, ale z prędkością kilka kilobitów na sekundę… czyli kilka lat czekania na synchronizację, zaznaczam materiału z pierwszego dnia. Już w tym momencie wiedziałem, że cała koncepcja się zawaliła, bo problemem była nawet automatyczna synchronizacja obu komputerów w tej samej sieci. Cóż, trzeba było wrócić do ręcznego kopiowania danych między laptopami i Chinką oraz liczyć na to, że choć część danych poleci do Warszawy.
I niech mi ktoś powie, że żyjemy w czasach szerokopasmowego Internetu, LTE i innych bzdur. Cały czas, zwłaszcza poza Europą czy Stanami, jesteśmy uzależnieni od tu i teraz. Produkujemy gigantyczne ilości danych, których nie sposób szybko przepychać przez sieć. Jest mnóstwo ograniczeń w postaci przycinania pasma przez właścicieli hoteli, routerów umieszczonych na innych piętrach, co powoduje zrywanie połączeń itp. Są też, o czym należy pamiętać blokady jak np. w Chinach co powoduje, że niektóre usługi, czy chmury w ogóle mogą nie działać. Cały czas trzeba polegać na rozwiązaniach noszonych przy sobie… A jak wy radzicie sobie z tym problemem?
Linki:
BTSync – getsync.com
AliExpress – HDD Case WiFi 2,5″
*W Niemczech prawo kładzie 100% odpowiedzialności za działanie podłączonego do WiFi na właściciela sieci. Czyli jeśli ty piracisz, to odpowiada za to ten kto płaci za internet dostarczany do routera WiFi. Dopiero kiedy przeczytałem o tym zrozumiałem, czemu z Internetem w Niemczech jest tak trudno, WiFi są praktycznie niedostępne a w hotelu musisz zawsze za niego zapłacić. Stan prawny na rok 2016.