Ponoć zielony kolor uspokaja. Cisza ponoć jest niezwykle ważna dla człowieka, zwłaszcza tego przebywającego permanentnie w strefie podwyższonej aktywności akustycznej. O przestrzeni nie wspominam, ponieważ jak wiemy każdy chce jej więcej, jedni tylko w postaci większych mieszkań inni, emigrujący, w postaci wolności osobistej i możliwości przechodzenia na czerwonym świetle, kiedy oczekiwanie przed zebrą nie jest w żaden sposób uzasadnione. Ja taki triumwirat odnajduję na wschodzie. Na Podlasiu na przykład. Wzdłuż granicy i Bugu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że tam nie ma nic. Dla człowieka, który wiecznie poszukuje, spina się, żeby odnaleźć coś ciekawego podczas każdej drogi czy podróży jest to konstatacja dość niezwykła. Jedźcie na Podlasie, żeby zobaczyć nic. Żeby się nie rozpraszać. I żeby trwać. Szczególnie ulubiłem sobie pas nadgraniczny z tego całego Podlasia. Tam naprawdę nie ma już kompletnie nic. Małe wioski pomiędzy lasami i polami. Drogi bite i bardzo mały ruch. Wszystko jest w półśnie, wszystko wyczekuje, jest takie jakby na wstrzymaniu. Wyczekuje chyba kolejnej pory roku, kolejnej zwrotki w całorocznym obrzędzie siania, zbierania, orania (pardon mua pojmowanie rolnictwa). Zdecydowanie chętniej jestem tam każdej wiosny, kiedy ta zieleń ma kolor krzyczący i kiedy wszystko jest świeże i pachnące. Takie nowe na nowo. Szczególnie lubię przemierzać drogi na rowerze. Jest tam stosunkowo płasko, co może być dla niektórych zaletą, trudno spotkać kogokolwiek innego całymi kwadransami, a zasięg komórki bywa zawodny lub białoruski. Z wielu miejsc zresztą widać ten inny, wschodni świat terroru Łukaszenki, który na linii granicy jest jeszcze bardziej martwy niż polski. Po horyzont wydaje się pustynią różnorodnej zieleni, zupełnie jakby to już był margines świata, jakby dalej nie było Miśka czy choćby najmniejszej wsi. Zupełnie też inaczej niż zazwyczaj, w innych miejscach, na Podlasiu pod granicą i z rowerem warto zabrać ze sobą wodę i prowiant. Tam nie ma zbyt wielu wiejskich GSów.
Co mnie kręci w tej nicości? Co jest tak atrakcyjne, w tym, że jest tam pusto i cicho? Może to, że właśnie tam wreszcie słychać własne myśli? Może to, że „prawie nic nie robienie” czym jest jazda na rowerze, wreszcie pozwala unormować swój własny puls, przetoczyć sobie przez serce i mózg całą krew i przesączyć przez filtr nerki cały własny codzienny zgiełk, stres i nerw? Podlasie i rower zdecydowanie pokazują mi, że jest coś co trwa i trwać będzie, że to coś się nie spieszy a wręcz jest zachowawcze, i że choć człowiek nie wiadomo jakby się napinał, to pewnych rzeczy nie przeskoczy. Tak, dystans! To jest asset, który daje pas ziemi ADIZ* człowiekowi z miasta i betonu.
*ADIZ – Air Defence Identification Zone – strefa identyfikacji obrony powietrznej – kawałek ziemi od granicy w głąb terytorium gdzie np. zakazane jest latanie samolotem bez planu lotu (zezwolenia)
POLECAMY NA ROWER
Puszcza Knyszyńska – dobrze oznakowane szlaki rowerowe, pusto (poza odcinkiem Białystok-Supraśl), atrakcje: meczet w Kruszynianach, Muzeum Ikon w Supraślu. Koniecznie zabierzcie ze sobą prowiant. A jak będziecie w okolicy Kruszynian, obowiązkowy obiad w Tatarskiej Jurcie.
Rozlewisko Narwii – niezwykle malownicze widoki
Szlaki rowerowe woj. podlaskiego znajdziecie tutaj: podlaskieit.pl Oprócz tras także informacje o tym, co warto zobaczyć, gdzie się zatrzymać na noc i gdzie zjeść.
2 komentarze
Byłam na Podlasie jak dotąd tylko raz i najbardziej w pamięć zapadła mi restauracja w Białymstoku NA SERIO http://www.naserio.bialystok.pl – nigdzie nie jadłam lepszej zupy rybnej niż tam. Uwielbiam!
O proszę, nie znamy. Menu wygląda pysznie.