Omalo to osada w północno-wschodniej Gruzji (rejon Tuszeti), która przez większą część roku (od października do maja) jest w zasadzie odcięta od świata. Drogi do niej otwierają się w maju, wtedy też wracają tutaj właściciele pensjonatów i pojawiają się turyści. Aby dojechać do Omalo należy pokonać jedną z najniebezpieczniejszych dróg górskich świata prowadzącą przez przełęcz Abano na wysokości 2826 m npm.
Dosyć faktów. Teraz będzie opowieść. Opowieść o dwójce turystów, no dobra troszkę bardziej zaawansowanych turystów, którzy postanowili powczasować w Omalo.
Jesteśmy w Gruzji tydzień i codziennie zaglądamy do aplikacji pogodowych, by sprawdzić jak sytuacja w Omalo. Pada. Codziennie pada. Raz mniej, raz bardziej. Codziennie zastanawiamy się, czy podejmować ryzyko i jechać do Omalo czy wdrożyć plan B (plan, którego w zasadzie nie ma, poza tym, że jak nie pojedziemy do Omalo, to wymyślimy sobie plan B, ale przeglądając przewodnik w promieniu 100-200 km, nic nas nie porywa na tyle, by owy plan stworzyć). Na dwie noce przed decyzją ponownie sprawdzamy pogodę. Będzie padać, trochę. Popada, przestanie, potem znowu popada, potem przestanie, ale w sumie będzie to tylko kilka milimetrów. Jedziemy. W hotelu oznajmiamy, że jedziemy i prosimy, by popytali innych gości, czy ktoś miałby ochotę zrzucić się na wspólną taksówkę. Tak, w Gruzji rozbijamy się taksówkami. W drodze do Omalo w sumie nie ma wyboru – inaczej niż taksówką 4×4 tam nie dojedziecie, a koszt najlepiej podzielić na 4 osoby.
Kierowca, Kaha trafia nam się rajdowy. Ale nie szalony, na szczęście. Nie szarżuje, nie przegina, wie co robi. Wie kiedy trzeba zwolnić, a kiedy można przyspieszyć, wie, w którym miejscu należy się zatrzymać, by bezpiecznie przejechać podziurawioną drogę, wyprzedza kiedy może i często ustępuje drogi nadjeżdżającym Kamazom i wracającym z Omalo terenówkom. Droga mocno trzęsie, przez długi czas prowadzi przez zalesiony teren, a serpentyn, które sobie wyobrażałam, że będą owijać wzgórze jak na Trasie Transfogarskiej, nie ma. Kiedy jednak wyjeżdżamy na odsłonięte wzgórza krajobraz zaczyna być coraz bardziej malowniczy. Wzgórza pokryte miękką zieloną pokrywą i zadziwiająco mocno ukwiecone. Im bliżej jesteśmy słynnej przełęczy, tym gęstsze chmury opinają szczyty otaczających nas wierzchołków. A i my na przełęcz Abano wkraczamy w gęstej mgle o widoczności zaledwie kilku metrów. Krótki postój i trasa tym razem w dół. Nasz kierowca rajdowy dowozi nas na miejsce po 3 godzinach, przy średniej dla tej trasy wynoszącej 4. Cieszę się jednak, że już wysiadam, bo od tych wstrząsów jest mi po prostu niedobrze.
Nasz hotel (albo pensjonat) znajduje się tuż przed Omalo. Malowniczo położony przy skarpie, otoczony z pozostałych stron górami i łąkami, na których leniwe wypasają się konie. Para turystów wybrała jeden z bardziej wypasionych hoteli we wsi – mamy dużą sypialnię, własną łazienkę (z której nie skorzystamy, bo będzie tak zimno, że nie odważymy się zdjąć z siebie ubrań, z kranu będzie leciała tylko górsko mroźna woda, a szczeliny między pokojem a dobudowaną do niej łazienką są wielkości pięści), śniadanie w cenie (potem okazuje się, że kolacja również) i za to wszystko płacimy jak za kilku-gwiazdkowy hotel z basenem. Zrzucamy plecaki a gospodyni częstuje nas kawą, do której dostajemy miskę ciastek i kilka porcji tak słodkiego arbuza, że pierwszy raz w życiu czuję przyjemność z jedzenia tego owocu. Posileni rzucamy w kierunku naszych gospodarzy „my do Omalo, na zamek” i ruszamy drogą przez pole.
Jest gorąco i zrzucamy z siebie kolejny warstwy ubrań. Błękitne niebo rozświetlone przez pełne słońce wygląda jak na dziecięcym obrazku – słońce w kształcie idealnej kuli uśmiecha się w naszym kierunku wyrzucając na boki żarzące promienie. Po pół godzinnym spacerze jesteśmy w dolnym Omalo, skąd udajemy się do Górnego Omalo, gdzie zdecydujemy czy wejdziemy na kolejne wzgórze by obejrzeć twierdzę Keselo. Kompletnie bez formy przyjechaliśmy do Gruzji, więc przejście między miejscowościami nas trochę męczy (i zajmuje czasu). Zastanawiam się, jak codziennie tę drogę pokonują mieszkańcy, kiedy za moment pojawia się odpowiedź – robią to konno, albo jeepem.
Kiedy zdobywamy Górne Omalo słońce zaczyna się już chować za chmurami. Jest chłodniej, ale jednocześnie przyjemniej. Czy będzie padać? Chyba nie. Decydujemy się zdobyć twierdzę. Kiedy znajdujemy się u podnóża wzgórza, na którym stoi twierdza Keselo zaczyna lekko padać. Stajemy pod drzewem, które osłania nas przed opadami. Po 20 minutach deszcz zamienia się w ulewę, a nasze schronienie przestaje spełniać swoją funkcję. Na szczęście drzewo rośnie przy kafejce, o bardziej solidnym dachu niż konary drzewa. Zamawiamy dwa kieliszki domowego wina, siadamy na tarasie i wraz z kilkoma innymi turystami wypatrujemy iskierki nadziei, że koniec ulewy jest blisko. Spędzamy tam dwie godziny, a deszcz pada z coraz większą zawziętością. Towarzyszą mu grzmoty i błyski. Za werandą z kolei co kilka minut krajobraz zakrywa gęsta mgła skracająca widoczność do kilku metrów. Nawet jeśli zdecydowalibyśmy się zmoknąć wracając-, to pytanie czy nie zabłądzimy.
– „Burza ma to do siebie, że pojawia się nagle, ale jest krótkotrwała” – mówi Jacek, meteorolog amator.
– „Wiesz, ale ja pamiętam burze, które trwały całą noc” – odpowiadam. Niestety ta chyba należy właśnie do tych. Po dwóch godzinach mamy już trochę dosyć.
W Górnym Omalo jest taki powiedzmy centralny plac, na którym zatrzymują się terenówki.
– „Zejdźmy tam. Może akurat, w którejś będzie kierowca, to poproszę aby nas zawiózł do hotelu” – mówię, sama nie wierząc, że znajdziemy jakiegokolwiek kierowcę. Ale decydujemy się zejść, chyba oboje świadomi, że musimy iść pieszo do hotelu nawet za cenę całkowitego przemoczenia. Wtem zauważam, że jedno z aut pracuje. Podbiegam do kierowcy i łamanym polsko – rosyjskim namawiam go, by zawiózł nas do hotelu oferując mu zapłatę – jak za taksówkę. Kierowca się zgadza.
Kilka minut później jesteśmy już w naszym suchym, ale okazuje się wyziębionym hotelu. Na szczęście w ciągu dnia było słońce, które naładowało akumulatory i teraz mamy prąd a nawet wifi. Zmoknięci i wyziębieni analizujemy prognozę na kolejny dzień. Ma padać. Nawet więcej niż dzisiaj. Dzisiejszy deszcz miał być przelotny, a na dwie godziny utknęliśmy w kawiarni. Jeśli jutro ma padać jeszcze mocnej, na żaden szlak się nie wybieramy. Decydujemy się na powrót mimo iż zarezerwowaliśmy dwa noclegi. Idę więc do naszego gospodarza poprosić, aby zorganizował nam na jutro powrotny samochód, na co słyszę: „Jutro nikt z Omalo nie wyjedzie. Zalało i rozmyło drogę.”
Następnego ranka moje pierwsze zdanie do gospodarza jest pytaniem o stan dróg. Znowu słyszę, że nikt dzisiaj nie wyjedzie. Musimy obserwować co się będzie działo, ale nie wygląda to dobrze. Od poznanych kilka dni wcześniej Polek dostajemy wiadomość, że w ich pensjonacie utknęła grupa, która miała wracać na samolot. Nasz samolot jest za dwa dni. Musimy opuścić Omalo najpóźniej jutro, ale jeśli dzisiaj będzie padać bardziej niż wczoraj, tym bardziej nie mamy na to szans. Musimy opuścić Omalo jeszcze dzisiaj!
Przedpołudnie spędzamy wraz z innymi gośćmy przy płocie przed pensjonatem wypatrując pierwszego samochodu, który pokona przełęcz Abano w stronę Omalo. Energia w solarach się wyczerpała, nie ma prądu ani wifi. Z obawy przed zbyt dużą utratą energii nie włączamy Internetu, oszczędzamy baterie w telefonie.
Około 13 pojawia się pierwsze auto. Nasz gospodarz zamienia z kierowcą kilka zdań. Droga jest przejezdna. Kilkanaście minut później turyści zaczynają masowo ewakuować się z Omalo, a wraz z nimi również my. W drodze na dół widzimy sporo zniszczeń i świeże naprawy. Pracowały nad tym cztery ciężkie spychacze. Miejscami przejazd między ścianą a urwiskiem jest niemal węższy niż samochód. A to było tylko kilka godzin deszczu….
3 komentarze
Dzieki za ten wpis, przymierzam się do trekkingu po Tuszetii i te informacje o problemach z nieprzejezdnymi drogami bardzo sa przydatne. Nie znalazlem niestety informacji, w jakim miesiau natrafiliscie na te ulewy. Powiecie?
Cześć, taka ulewa przytrafiła nam się w połowie sierpnia. Przez cały pobyt w Gruzji, w innych jej częściach, mieliśmy jednak świetną pogodę. Żałujemy, że zostawiliśmy sobie Tuszetię na koniec, bo jest tam pięknie.
Miałem to samo kilka lat temu. Z tą jedną różnicą, że dojechaliśmy do Omalo koło 21, rozpaliliśmy ognisko, zjedliśmy , a w środku nocy obudził nas gospodarz, obok którego rozbiliśmy namiot. Kazał z samego rana jechać jak najszybciej w dół, bo droga może być właśnie niedostępna przez kilka dni. Droga momentami była całkowicie zerwana, nasz kierowca jakoś przez nią przejechał (nawet nagrałem film, który przez te kilka lat trochę osób obejrzało 😀 – https://www.youtube.com/watch?v=Aw_QQJPAhSo ) , ale Gruzini, którzy jechali w górę, poddali się i po kilku godiznach oczekiwania byli już po dość długiej suprze 😉 Kilka dni trwało naprawianie drogi.
Wracałem do Gruzji co rok-dwa, w tym roku na trochę dłużej. W Omalo nie byłem, ale trochę po kraju pojeździłem i niestety masowa turystyka wiele miejsc mocno zmieniła. Dobrze, że jest rozwój, że Uszguli za rok pewnie doczeka się domknięcia asfaltówki, ale bardzo dużo było prób naciągnięć itp. No nic, trzeba wrócić do Tuszetii. Kilka przemyśleń z tego roku – https://powroty.do/gruzja/