Gotową wycieczkę rzeką Li kupiliśmy w naszym hotelu. Wprawdzie w przewodniku czytałam, że do wyboru są dwa rodzaje wycieczek – anglojęzyczna bądź z Chińczykami, w naszym hotelu wyboru nie mieliśmy i w pewnym sensie skazani byliśmy na tę drugą opcję. Nie zasmuciło nas to ani na moment 🙂 ponieważ i tak planowałam nam zakupić opcję właśnie „chińską” a nie turystyczną – jest tańsza niż z anglojęzycznym przewodnikiem (którego i tak rzadko słucham na wycieczkach), ale myślę, że jest również ciekawsza dla Europejczyka (jak się zachowują i podróżują Europejczycy już wiem, a jak Chińczycy dopiero miałam zaobserwować 🙂 ).

Rzeka Li / Li River
Rzeka Li / Li River

Rejs rzeką Li

Zanim wsiedliśmy na prom czekała nas prawie godzinna jazda minibusem z Guilin, podczas której pani pilotka z zapałem coś nam opowiadała (no może w tym momencie pożałowałam, że nie rozumiem, bo z nudy bym chętnie posłuchała, jak się domyślałam, właśnie o rzece Li). Miejsce, do którego zawiózł nas bus było przystanią wycieczkowych promów, odpływających stąd każdego ranka w kierunku Yangshuo. Kiedy podjechaliśmy przy nabrzeżu stało już kilkanaście pustych minibusów i autokarów, a przy rzece kilkadziesiąt promów oczekujących na turystów spragnionych widoków i przygód. Nie wiem czy każdego dnia w kierunku Yangshuo wypływają wszystkie promy, nasz rejs był w niedzielę i sądząc po tłoku na rzece, tego dnia wszystkie zabrały turystów.

Pani pilotka usadziła nas na swoich miejscach na dolnym pokładzie. Chińczycy oczywiście szybko zaczęli wyciągać drobne snacki i przeglądać menu. My natomiast udaliśmy się na górny pokład, z którego podczas rejsu podziwialiśmy widoki. Na pokładzie tym (był to pokład zewnętrzny) trwało już ustawianie stoliczków i stołeczków pod zaplanowaną na później konsumpcję. Jak tylko siedziska były gotowe, pojawili się Chińczycy.

Li River
Rzeka Li / Li River

Podczas rejsu było głośno, bardzo głośno, i ruchliwie – jak już zdążyliśmy zanotować w Chinach z Chińczykami to norma. Co bardziej ambitni przewodnicy pokazywali swoim grupom mijane przez nas formacje skalne i zachęcali do zdjęć w wyreżyserowanych prze nich pozach. Jeden z współtowarzyszy podróży usilnie próbował znaleźć miejsce uwiecznione na banknocie ¥20. W tle, poza pokrzykiwaniem po chińsku i odgłosem silników, słychać było migawki aparatów – wszyscy,łącznie ze mną, pstrykaliśmy jak szaleni. Bo co podpływaliśmy kolejny metr, miałam wrażenie, że to najpiękniejszy widok jaki w życiu widziałam.

Dla natury otaczającej rzekę, dla tych niesamowitych formacji skalnych hojnie obrośniętych zielenią, warto wybrać się w rejs rzeką Li.

Lunch na rzece

Lunch
Lunch

Około godz. 12:00 podano lunch i wtedy na statku nastała cisza („jak makiem zasiał”). Chińczycy, skupieni na jedzeniu, nie pokrzykiwali, nie przepychali się, nie darli się do siebie, nie wydawali grupowych „och’ów i ach’ów”, ucichli tak, że od tamtej pory sobie żartujemy „Co zrobić by uciszyć Chińczyka? Dać mu jeść”. Byli tak skupieni na jedzeniu, że ożywiali się tylko przy co ciekawszej skale spoglądając w tym samym czasie w jednym kierunku i pomrukując z zachwytu.

 

W kuchni praca na najwyższych obrotach / Busy time in the kitchen
W kuchni praca na najwyższych obrotach / Busy time in the kitchen

A co do samego lunchu. Lunch jest niezwykle ważnym elementem każdej chińskiej wycieczki – wszystkie  zorganizowane są tak, by  uwzględnić posiłek. Jedzenie jest w Chinach ważne – celebrację posiłków obserwujemy wprawdzie w różnych kulturach, ale chyba w tym kraju ten aspekt kultury i obyczajowości dociera do nas najmocniej. Odkąd ruszyliśmy z przystani, na dolnym zewnętrznym pokładzie kucharze z zapałem przygotowywali posiłek, którego imponująca ilość dań została wniesiona na stoły około południa. Na każdym stoliku znalazły się ślimaki, ryba gotowana w piwie (oba to lokalne dania regionu), smażone kraby i mini krewetki, oczywiście ryż, jakiś rosół i warzywa. Współdzielenie stołu z nieraz obcymi towarzyszami podróży nie przeszkadzało we wspólnym sięganiu do jednego talerza (bo do półmiska sięga się najczęściej swoimi pałeczkami). Zjedzone zostało wszystko, a na stołach nie zostało nic.

Zostaliśmy sami

Byliśmy jedynymi „białymi” na statku, a wyobraźcie sobie, że naszej pilotce i tak udało się nas zgubić (nie winię jej – tłum po przycumowaniu statków był większy niż na stadionie X-lecia w czasach jego największej świetności). W ten sposób po 4 godzinach rejsu, zamiast wrócić z grupą minibusem do Guilin, zostaliśmy sami w Yangshuo. Na początku byliśmy troszkę zniesmaczeni, ostatecznie ucieszyliśmy się z takiego przebiegu rzeczy. Na początku urządziliśmy sobie rundkę po mieście, a w drodze powrotnej do Guilin zwysiedliśmy w Shangri-La.

Shangri-La

Shangri La
Shangri La

Byliśmy jednymi z ostatnich turystów, którzy tego dnia zawitali w wiosce Shangri-La i zastaliśmy obsługę szykującą się już do zamknięcia obiektu – „aktorzy” zbierali już swoje manatki i powoli opuszczali wieś. Nie wiem na ile odwiedzona przez nas Shangri-La to nawiązanie do mitycznej krainy Jamesa Hiltona, nie wiem czy ma ona coś wspólnego z tradycyjną chińską wsią. Nie mieliśmy kogo podpytać, ale wrażenie sprawiała „miejsca idealnego”.

Nie zapomnij o pamiątkach

Souvenirs
Pamiątki / Souvenirs

Wszystkie atrakcje w Chinach zorganizowane są w taki sposób, by w trakcie i na koniec przejść przez stragany z pamiątkami, jedzeniem, bibelotami i kosmetyczkami. Trasa wyjściowa np. z jakiegoś parku prowadzi wzdłuż kramów z pamiątkami, by na koniec jeszcze zmusić turystę do wejścia do sklepiku z pamiątkami. Kończąc rejs obserwowaliśmy prezentację pani stewardesy, która zachęcała do zakupu różnego badziewia – z powodzeniem. Chińczycy rzucili się na oferowane produkty jak na świeże bułeczki (a raczej jak na noodle). Podobnie droga wyjściowa z Shangri-La – wioska zamknięta, nikt nam już nic nie pokazywał, bo się zbierał do domu, ale w sklepie praca do ostatniego klienta 🙂 I potem wracają Chińczycy i turyści ze swoich wycieczek obładowani „tradycyjnymi strojami”, T-shirtami z nadrukami, haftowanymi kosmetyczkami (nasze obserwacje wskazują, że ten asortyment cieszy się największym zainteresowaniem), suszonymi grzybami i herbatkami.

Shangri-La – fikcyjna kraina opisana przez Jamesa Hiltona w powieści Zaginiony horyzont wydanej w 1933 roku. (…) W kulturze masowej nazwa doliny zaczęła funkcjonować jako synonim mitycznej, orientalnej utopii żyjącej swoim rytmem z dala od zgiełku świata, ma oznaczać miejsce odosobnienia intelektualnego (…)
źródło: Wikipedia

Write A Comment