„Nie mogę znaleźć waszego hotelu. Wysiądźcie, to gdzieś tutaj” oznajmił pomocnik kierowcy autobusu*, którym jechaliśmy z Sajgonu do Mui Ne, po czym rzeczywiście wysadził nas na ulicy. Zdezorientowani próbowaliśmy namierzyć nasz hotel, kiedy przez moją głowę przebiegała taka o to wewnętrzna dyskusja:
„– Po co tu w ogóle przyjechaliśmy? – Bo chcieliśmy spędzić Sylwestra na plaży.
– Ale po co? – Bo mieliśmy odpocząć po wielu dniach intensywnego zwiedzania.
– Naprawdę? Było tak intensywnie, że potrzebujemy odpoczynku? – No nie było. Ale przecież tak miło jest posiedzieć na plaży.
– No chyba żartuję sama z siebie. My na plaży? – No fakt, my się na plaże nie nadajemy. No ale dlatego wybraliśmy Mui Ne, żeby mieć co robić kiedy znudzi się nam na gorącym piasku.
– Mieć co robić? Czyli co? – Kitesurfing. Czerwone i białe wydmy. Bajkowy wąwóz. Rybacka wioska. Zapełnimy nimi kilka dni.”
Wszystko „załatwiliśmy” w jeden dzień, a nasz pobyt w Mui Ne skróciliśmy z wielką przyjemnością. Dlaczego?
Plaże

Dostęp do plaży wcale nie jest taki łatwy. Gęsto zabudowane wybrzeże wcale nam tego dojścia do plaży nie ogranicza, ale stawia mentalną barierę – zastanawiasz się, czy możesz swobodnie przejść przez teren restauracji, by przedostać się za murek odgradzający ją od morza, czy raczej będzie to niestosowne. A kiedy już znajdziesz kawałek odsłoniętej plaży to ani nie jest to taki kawałek do jakiegoś przywykliśmy choćby nad Bałtykiem, a do tego jest ona zaśmiecona. Ot Wietnam.

Wioska rybacka
Korakle, czyli tradycyjne okrągłe rybackie łodzie gęsto zacumowane w zatoce to widok ciekawy, bo takich łódek przed Wietnamem nie widziałam nigdzie. Niestety nie jest to też widok, dla którego warto przyjeżdżać do Mui Ne. W ogóle jest to widok, bez którego wasze życie wcale nie będzie uboższe.
Stojąc nad zatoką i wpatrując się w zacumowane łódki przypomniała mi się miejscowość Marsaxlokk na Malcie – podobnie tam i tutaj mnóstwo kolorowych łódek zacumowanych w jednym miejscu, które rysowały bardzo przyjemny dla oka obrazek. Z tą różnicą, że na Malcie wokół zatoki znajduje się wiele restauracji, w których przyjemnie było zjeść obiad czy napić się kawy z widokiem właśnie na zacumowane luzzu. Tutaj – przyjeżdżasz, robisz zdjęcia i odjeżdżasz.
Czerwone wydmy
Czerwone wydmy to taka mini pustynia przy ulicy. Co tu robić? Nie wiem. Ale turystów tutaj przyjeżdża dużo, szczególnie wieczorem kiedy promienie słoneczne nie są już tak uciążliwe. Podobno białe wydmy sa większe i można tam nawet pojeździć quadem – nam nie chciało się tam jechać.
Ładnie?

A tak to wygląda gdy obrócisz głowę w prawo. Zwyczajnie.

Bajkowy wąwóz
Najciekawsze miejsce w Mui Ne. I najładniejsze. Wąwóz położony jest pomiędzy intensywnie czerwonymi wydmami i biało-bordowymi skałami z jednej strony, a bujną zielenią z drugiej. Spacer prowadzi po dnie strumienia, które sięga kostek, a w niektórych miejscach kolan. Zwieńczeniem spaceru jest mały wodospad.

Owoce morza
To zawsze miły dodatek do pobytu nad morzem. Jest szansa, że dzisiaj wyłowione, a do tego nie ukatrupione od razu, bo leżą sobie żywe w plastikowych miskach i czekają aż wybierzesz swoją porcję. Szkoda tylko, że grillowane bez fantazji, bo niestety ale bez smaku.
*Kim jest pomocnik kierowcy? To osoba, która sprzeda wam bilet, wyda należną wodę (tak, w Wietnamie w autobusach dostajecie butelkę wody) i klapki w sypialnianych autobusach, sprawdzi adres pod który jedziecie i pokieruje kierowcę na miejsce (tak, w Wietnamie jesteście podwożeni pod hotel – zazwyczaj, bo zdarzają się wyjątki).

2 komentarze
Niesamowite zdjęcia i wspaniałe miejsca. Nawet nie marzę o takich podróżach!
A nam się w Mui Ne nie podobało…