Ponoć w kupie raźniej. Chyba właśnie dlatego Ewa „Evair” Sachajko organizuje co jakiś czas rajdy samolotowe. Leci wówczas kilka samolotów, ocierając się o skrzydła, wspólnie paląc hektogalony paliwa. Wszyscy razem, w jednym tempie, bo latamy raczej wolnymi gratami z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tym razem padło na morze, wybrzeże i nasze piękne plaże.

Czas w powietrzu: około 6h
Dystans: 570 nm
Samolot: PA-28-140, Piper Cherokee
Lecimy sprzętem z EVAIR

Lecieliśmy z Warszawa-Babic (EPBC) przez Piłę (EPPI) do Bagicza (EPKG), i w sumie tego odcinka za bardzo nie ma co opisywać. Jest płasko, a w zależności od pory roku albo brązowo, kiedy pola są zaorane, albo w kratkę, kiedy na nich coś rośnie. Jak płynie jakaś rzeczka, to jest malowniczo. Ot co.

Zdecydowaną atrakcję odcinak z Piły (EPPI) do Bagicza (EPKG) była sesja air to air, i choć podczas tego rajdu razem lecieliśmy raptem dwoma samolotami, to i tak, w promieniach zachodzącego słońca było magicznie, a LN-AAC i D-EKUC prezentowały się jak noworodki, które przed chwilą opuściłyby fabrykę Vero Beach na Florydzie, gdzie są produkowane.

Do Bagicza (EPBK) lecieliśmy na noc, a dopiero dnia następnego mieliśmy lecieć na wschód, a potem w kierunku domu. Dlatego też nie odmówiliśmy sobie kilku kółek w trakcie magic hour nad Jeziorem Jamno i Bukowo. Nad Mielnem chyba nikomu nie przeszkadzaliśmy warkotem naszego czterocylindrowego Lycomminga, bo już z naszej wysokości było w dole widać imprezę, gofry i rozgrywki cymbergaja.

Z rana, po obowiązkowej kombinacji z paliwem, które trzeba było organizować (bo Polska! i obrót paliwem to przecież na pewno przekręt na VAT i akcyzie), rozpoczęliśmy naszą zasadniczą część atrakcji, czyli przelot na wschód. Całym wybrzeżem, do Helu. Nie zaskoczę nikogo, że polskie wybrzeże, to stosunkowo szerokie plaże, zalesione wydmy i kępki cywilizacji, w okresie ciepłym zazwyczaj dymiące grillami. Z góry za to pięknie widać przybrzeżne płycizny i setki, a raczej tysiące pali, czyli tak zwanych falochronów. Za to klify, te w okolicach Jastrzębiej Góry, które ciągną się do Rozewia, a nawet przedmieść Władysławowa, z góry są praktycznie niewidoczne.

Półwysep Helski zawsze budował we mnie miłe uczucia. Każdy chyba przyzna, że jest mocno klimatyczny. Płaski i wąski, z kręgosłupem zbudowanym z drogi i torów kolejowych tworzy miejsce, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Z powietrza okazuje się wręcz filigranowy. Zaskakuje natomiast doskonale widoczna płycizna Zatoki Puckiej i ten garb, podwodna wydma, po której co roku maszerują śmiałkowie w Marszu Śledzia. Przy takiej organizacji tego akwenu, nie dziwi jego surfingowa i kite’owa popularność.

W Helu odbijamy na południe i tniemy aż do Gdyni, z zamiarem odbycia niskiego przelotu na gdańskim lotnisku (EPGD). Taki zamiar trochę wymusza, a raczej umożliwia przelot nad miastem, nad Gdynią i nad Sopotem, ponieważ tamtędy wiodą punkty meldunkowe i drogi przelotu. Król polskiego wybrzeża, jakim jest Sopot, z góry to mała mieścinka, a molo jakoś specjalnie nie powala.

Dużo ciekawsze okazuje się zajrzenie w gdyński port i na falowce. Wyobrażenie o ich szczególności ukształtowany został we mnie w dzieciństwie. I rzeczywiście, kiedy się tam jedzie samochodem, wydają się ciągnąć kilometrami. Z góry mnie nie zawiodły i okazało się, że jest ich całkiem sporo.

Ponieważ trójmiasto nie jest najbardziej na wschód osadzonym kawałkiem polskiego wybrzeża i ponieważ mamy jeszcze sporo paliwa i czasu, przemy dalej na wchód. Przecinamy martwe i aktywne ujście Wisły. Niestety nie dostrzegamy na wydmach fok, które ponoć lubią się tam wylegiwać. Zaskakuje natomiast linia odcięcia wody wiślanej i morskiej. Jest doskonale widoczna. Kiedy to się miesza? Podczas sztormu?

Dolatując w okolice Mierzei Wiślanej, Służba Informacji Powietrznej ni to prosi, ni to ostrzega, żeby dalej niż do Krynicy Morskiej nie lecieć. No cóż. Może i na wchodzie jest jakaś cywilizacja, jednak niekoniecznie taka, jaką byśmy chcieli i niekonieczna tak przyjazna, jaką maluje się ona w oficjalnych złotoustych komunikatach prasowych ministra Ławrowa.
W porównaniu z Półwyspem Helskim, Mierzeja jest jakaś taka krótka, choć szersza. Zaczyna być też w zasadzie wyspą za sprawą słynnego przekopu, który oczywiście bardzo chciałem obejrzeć.

Po odbiciu na bardziej przyjazne południe, gdzieś na wysokości Krynicy, kierujemy się do Elbląga (EPEL), gdzie będziemy żywić zarówno nas jak i samoloty. Elbląg, ponoć całkowicie zniszczony w czasie wojny, to w zasadzie jedno wielkie blokowisko. Coś jednak tu odbudowali, i trzeba będzie w końcu zobaczyć to z bliska samochodem.

Elbląg, rajd samolotowy z Evair

Z Elbląga lecimy już po prostej na Babice (EPBC) aby zdążyć w okolicach zachodu słońca (możemy latać po zmroku) ale przez zamknięciem lotniska. Dlatego też pomijamy kilka ewidentnych atrakcji, takich jak Kanał Ostródzko-Elbląski, pagórki i jeziora Warmii, czy zamek w Nidzicy. Po drodze ścigamy się z Pendolino, które niestety nas wyprzedza, bo nie musi lecieć pod wiatr, który akurat dmie prosto w nasz dziób. Pendolino jest może i szybsze, może oferuje Wars i WC a nawet WiFi, no ale proszę was… nie lata tylko się toczy.

Write A Comment