„Bujaj, bujaj” to pamiętam z lekcji życia wyrywania się samochodem ze śniegu. Ta zasada (kiedy masz sprzęgło, bo w automacie chyba nie) działa w zasadzie zawsze. Gorzej może być z grząskim gruntem, błotem, w które już raz udało mi się skutecznie wkleić. Oplem Corsą;) Choć było to już blisko sto lat temu, to doskonale pamiętam niepewność i strach oraz obniżającą się temperaturę i szybko zapadający się zmrok. Pamiętam bujanie, pamiętam coraz bardziej zapadające się koło, a nawet lewarek i podkładanie siana. Nieskutecznie niestety. Z błota wykleił mnie uprzejmy rolnik, który jak się potem okazało przez dwie godziny obserwował moje zmagania przez lornetkę ze swojego domu. Wyklejał mnie Passatem, ot tak: szast prast na lince holowniczej. Od tamtego czasu trochę pokorniej podchodziłem do bocznych dróg choć i dziś potrafię osobowym samochodem wjechać tam gdzie nie powinienem.
Są jednak miejsca na tych wszystkich naszych tripowskich wojażach, gdzie aż korci. Przecież wiadomo, że na urlopie wszystko to co za zakrętem jest dużo bardziej atrakcyjne niż to co na utartym szlaku. Oczywiście dla mnie, bo przyznać trzeba, że cześć ludzkości woli utarty szlak pokój-bar-stołówka-basen. Mnie korci, żeby skręcić ale strach przed wklejeniem się lub urwaniem czegoś, szczególnie w wypożyczonym samochodzie jest na tyle duży, że najdalej posuniętą ekstrawagancją jest szuter. Oczywiście można wynająć 4×4 ale cóż z tego, kiedy nigdy nim nie jeździłem i nie mam pojęcia jak toto się obsługuje. Do cztery na cztery korciła Gruzja, korciła też Jordania czy Turcja. Gruzja chyba najbardziej ze swoimi górskimi drogami i niedostępnym Omalo.
To, że Radek i Agnieszka zajawieni są offroadem wiedziałem w sumie od dawna. Ale jakoś nie dotarło do mnie, że szkolą z jazdy 4×4, a kiedy już dotarło, to oczywistym było, że taki kurs trzeba nam zrobić. W sumie nie tylko dla wczucia się w dużo większy samochód niż ten, którym poruszamy się na co dzień, ale też dla zabawy. Sądziłem, że na kursie będzie jak na gokartach i w sumie było tak samo… ale zupełnie inaczej. Tak samo, bo to była fajna zabawa, a zupełnie inaczej bo w 4×4 nieważna jest prędkość czy czas ale pokonanie trasy. Nie ma tu band z opon, które pochłoną energię kiedy słabo wymierzysz zakręt a środek ciężkości jest chyba na wysokości jednego metra. Rywalizacja jest raczej z drogą a nie innymi uczestnikami toru. Okazuje się, że podstawą pokonywania przeszkód jest reduktor wraz z myśleniem i wyczuciem auta. Całodzienne obcowanie samochodem oraz ludźmi, którzy wkleili się nie raz, zdecydowanie ośmieliło mnie do 4×4.