You don’t need a silver fork to eat good food
Paul Prudhomme
Kiedyś byłem obrzydliwym chłopcem. Nie jadłem zbyt wielu rzeczy a dietę miałem krajowo-monotonną. Należy jednak dodać, że wychowałem się w PRL, w przedszkolu panie kazały jeść drugie z talerza po pierwszym a Wielkie Otwarcie III RP to był głównie śmierdzący chińczyk w budkach bez wody na placu Konstytucji w Warszawie. Długo nie było się na co otwierać.
Żeby było jasne, dziś też nie zjem wszystkiego a do wieeeelu rzeczy mam stosunek krytyczny. Jednak kulinarne otwarcie nastąpiło zdecydowanie dzięki podróżom i ciekawości. Od jakiegoś czasu natomiast żarcie zdecydowanie dominuje w moich preferencjach wyjazdowych. Może to kwestia wieku i braku zainteresowania aktywnościami, które kiedyś dominowały wyjazdy, czyli biegania z kąta w kąt w celu nachapania się tego miejsca? Może to kwestia opatrzenia się i coraz mniejszego wrażenia w nowych miejscach, które przecież dzięki globalizacji stają się do siebie tak bardzo podobne?
Żarcie natomiast jest różne. Kompletnie różne w różnych miejscach, podawane inaczej w sąsiadujących regionach. Słone, smażone, gotowane, przyprawiane, chrupiące albo i rozpływające się w ustach. Wiele rzeczy dalej jest dla mnie obrzydliwych, albo niejadalnych lub po prostu nieciekawych, ale żarcie samo w sobie staje się czasem dużo ciekawsze niż na przykład zabytki. Nawet te z listy UNESCO. Tak było z wyjazdem do Stambułu – jest tam i Hagia Sofia i piękne pałace i ogrody i inne atrakcje za naście dolarów wstępu… ale ja wiedziałem, że w sumie najbardziej interesuje mnie tam mięso i słodycze. Cała ta podróż była skonstruowana pod żarcie, a cały plan dnia opierał się na kolejnych, rytmicznie ustawionych degustacjach. Ogromna w tym zasługa Moniki, która poczyniła poważne rozeznanie w konkretnych daniach, potrawach, sposobach przyrządzania a nawet konkretnych miejscach.
I tak, jak z Iranu, będąc młodym i obrzydliwym chłopcem wróciłem o 4 kilo chudszy, tak jak po Norwegii, która odchudza wielkością cen i która żywiła nas byle czym z marketów przyjechałem z bilansem zero, tak teraz, mam wrażenie, że po każdym wyjeździe przywożę sporą nadwyżkę. Naszym standardowym pytaniem przy pomysłach na wyjazdy jest teraz zawsze „a co oni tam jedzą”.
Nie wiem czy się zgodzicie, ale wrażenia kulinarne są jednym z ważniejszych elementów, które kształtują nasze wspomnienia z danego wyjazdu. Wyjazd bez żarcia, albo ze słabym żarciem lub co gorsza w miejsce, które nic nie oferuje to porażka i strata czasu.