W Szanghaju mamy wrażenie, że nie jesteśmy w Chinach. Miasto jest inne niż Chiny, które zwiedzaliśmy. Jest czysto. Na przejściu dla pieszych w końcu to pieszy ma pierwszeństwo a nie auto. A Europejczyków jest tu chyba więcej niż Chińczyków. Nie żebym narzekała na Chiny, które poznałam w innych miejscach – to było fantastyczne przeżycie i ciekawe doświadczenie. Szanghaj jest natomiast miejscem, w którym można zostać i żyć. Mimo iż mega wielki i najbardziej zaludniony w Chinach (19 mln mieszkańców), to wcale nie przytłaczający. I taki bardziej zachodni, czyli swojski.

The Bund
The Bund

Uroku, w porównaniu do innych chińskich miast, dodaje mu na pewno połączenie architektury z przełomy XIX i XX wieku (The Bund, French Concession) z nowoczesnymi drapaczami chmur Pudongu (zerknijcie na zdjęcia). Nie dziwią też ani nie oburzają złote świątynie wciśnięte pomiędzy oszklone budynki biurowców i hoteli.

Co jeszcze odróżnia Szanghaj od innych chińskich miast? Mieszkańcy dosyć wcześnie idą spać. O ile centralne Chiny nocą ożywają, tutaj po 22:00 robi się bardzo pusto. Próżno jest szukać restauracji na późną kolację czy nawet street food. Iluminacja świetlna dzielnic The Bund i Pudong również gaśnie o 22:00, Stare Miasto pustoszeje. To było pierwsze chińskie miasto, o którym mogliśmy powiedzieć, że kładzie się spać. A przecież urokiem Chin jest między innymi to, że w środku nocy można wyskoczyć na gorące danie z prowizorycznego grilla ustawionego przy ulicy.

Jest to zdecydowanie miasto luksusowych zakupów, ale też podróbek, do zakupu których byliśmy ciągle nagabywani (w żadnym innym mieście tak bardzo jak tutaj). Zegarki, torebki, nazwy znanych marek, co raz szeptane nam były przez ulicznych sprzedawców (często wyposażonych w ulotki ze spisem i zdjęciami oferowanego asortymentu).

Pudong
Pudong

My na Szanghaj zaplanowaliśmy 2 dni, ale strasznie dużo czasu straciliśmy na dojazd z lotniska (najpierw oczekiwanie na bagaż i kilometry samego lotniska do pokonania, a potem strasznie długa podróż metrem – dlaczego nie wybraliśmy Magleva?). To zdecydowanie za mało, by spenetrować je dokładnie. Pierwszego popołudnia zaliczyliśmy więc standardy, czyli spacer po The Bund i wjazd na 97. piętro Shanghai World Financial Centre (zwane otwieraczem) na Pudongu, na który dostaliśmy się tunelem pod rzeką (Bund Sightseeing Tunnel). Ach ten tunel, ile kiczu w jednym miejscu (migające światła, kolorowe iluminacje, muzyka), który ma spowodować, że przejazd będzie przyjemny i zapamiętamy go na zawsze. Oj zapamiętamy, ale nie jako atrakcję, z której warto skorzystać i wszystkim bardzo tej przygody odradzamy. Szkoda pieniędzy by obrzydzać się tym szajsowatym widokiem. Na SWFC warto wjechać, to stamtąd przede wszystkim widać ogrom tej metropolii.

Mieszkaliśmy blisko Starego Miasta i mimo iż wzmianka o nim była i w przewodniku, i był na mapach, sprawiał wrażenie sztucznego tworu. Jakby dekoracji stworzonej na potrzeby filmu, która już tutaj została. To jest dokładnie taka architektura jaką oglądamy w filmach, dokładnie taki sam kompleks budynków, natomiast zaglądając do różnych chińskich miast na nic podobnego wcześniej nie trafiliśmy. Elementy architektonicznie oczywiście tak, ale nie w postaci takiego kompleksu, dlatego chyba stare Miasto wydawało nam się czymś turystyczno-współczesnym. A trafia tu chyba każdy turysta, bo przeciskaliśmy się przez tłumy mówiących w różnych językach świata białych, zaś sklepy z asortymentem przygotowane są właśnie na nich. Kupimy więc tam mnóstwo pamiątek zapakowanych w pudełka z chińskimi ornamentami i najemy się w dostępnych barach i restauracjach (ceny są tu jednak troszkę wyższe niż gdzie indziej).

Jing'an Temple
Jing’an Temple

W Szanghaju po raz pierwszy widzieliśmy też naciągaczy, o których ostrzegają wszyscy przed wyjazdem do Azji. Szczególnie na The Bund było mnóstwo młodych ludzi, którzy oferowali zdjęcie ze sobą. Co się działo dalej, nie chcę wiedzieć.

Całe Chiny jeździliśmy z planem zakupienia przed powrotem herbat i snacków. I mieliśmy wielki problem, by cokolwiek znaleźć. Herbat oczywiście jest pełno w sklepach z pamiątkami, ale te kosztują krocie. Zaplanowaliśmy zakup zielonej herbaty w zwykłym spożywczym, czyli takiej jaką piją Chińczycy i jaką sami piliśmy przez całą podróż. Ledwo udało nam się dostać opakowanie zielonej liściastej herbaty z jaśminem (ach tęsknimy za zapachem Guilin). Ze snackami był o wiele większy problem i rozczarowani wróciliśmy do Polski bez marynowanych kurzych łapek.

CO ZOBACZYĆ

  • Shanghai Old Town
  • The Bund
  • French Concession
  • Pudong
  • Shanghai World Financial Centre – można wjechać na 94., 97. lub 100. pietro
  • Bund Sightseeing Tunnel – cena: 50 CNY
  • Jing’an Temple – cena: 50 CNY
  • Nanjing Road
  • People’s Square
  • Shanghai Urban Planning Exhibition Centre
  • Big Bus Tour, czyli autobus typu hop on hop off – 100 CNY

NOCLEG

Nocowaliśmy w hotelu Yun’s Paradise, skąd mieliśmy blisko do stacji metra a The Bund byl w odległości troszkę dłuższego spaceru (ale przez tzw. stare miasto, więc z przerwą na dim sum 🙂 ). Pokój nieduży, ale czysty. Obfite śniadanie.

Write A Comment