Od razu po przekroczeniu granicy widać różnice między Hong Kongiem a Shenzhen, między zachodnią kulturą a tym co bardziej chińskie. Przede wszystkim jest brudno – już za bramkami granicy, jeszcze w budynku kontroli granicznej, zaczyna się syf, walające się po kątach śmieci, plamy, a potem na ulicy wszędzie odpadki, opakowania itp. Ludzie też wyglądają trochę gorzej – podrobione torebki LV (dokładnie takie same jakie można kupić od ciemnoskórych we Włoszech), niemodne ciuchy (co się zmieniło wieczorem, kiedy na nocne łowy wyszli wystrojeni młodzi). Nawet trąbić na ulicach zaczęli, non stop. Trąbią i trąbią, jeżdżą beznadziejnie, ale mają do tego luz, zajadą sobie drogę to potrąbią, wyjątkowo bez darcia mordy przez szybę i wyzywania kierowcy w drugim aucie. Ach, trąbnijmy sobie, bo do zakrętu dojeżdżamy. I trąbnijmy jeszcze na tego, który właśnie włączył się do ruchu. A tego otrąbmy, bo nam drogę zajechał. I więcej też tu w końcu Chińczyków niż Europejczyków. Zaczynamy więc wzbudzać zainteresowanie, co objawia się tym, że miejscowi robią nam z ukrycia zdjęcia, pokazują dzieciom, a co odważniejsi pytają skąd jesteśmy.

Centrum dystrybucji aliexpress.com
Centrum dystrybucji aliexpress.com

Shenzhen nas nie interesowało turystycznie, przejechaliśmy tu na zakupy. Właściwie tylko dlatego zdecydowaliśmy się zatrzymać w tym mieście (bo oglądać tu nie ma czego). Zakupy miały być na „aliexpress” w realu, w planach elektronika „marek rodzimych” raczej niedostępnych na polskim rynku (ale bardzo dobrze odwzorowujących światowe trendy 🙂 Lista zakupów zrobiona jeszcze w PL, zamówienia od znajomych zebrane, no ale wybór czy raczej znalezienie asortymentu okazało się problemem. Gdybyśmy mieli otwierać budę na rynku w jakiejś mieścinie to byśmy do PL wysłali kontenery ciuchów, kosmetyków, ledów i obudów na iPhony. W centrum miasta i przy granicy, w gigantycznych budynkach typu domy towarowe, znaleźliśmy hektary wymienionego asortymentu, ale nic, z tego po co przyjechaliśmy. Zauważyliśmy specjalizacje ulic (ulica z ciuchami, ulica z asortymentem do anyphonów, ulica fryzjerska itp.), więc przemierzaliśmy kilometry, aby znaleźć tę, która nas interesuje. Chodziliśmy tak kilka godzin pierwszego dnia a potem kolejne kilka godzin drugiego dnia (już w innej dzielnicy). Nauczyliśmy się dogadywać „po chińsku”, tłumaczyć czego szukamy, negocjować cenę (no dobra, bo coś kupiliśmy, ale na tyle nieistotnego, że nie zaliczamy zakupów do udanych)… J. natomiast zobaczył na własne oczy „centrum dystrybucji” towarów, które dotychczas zamawiał na aliexpress 🙂

Shopping nam się nie udał. Z Shenzhen wyjechaliśmy rozczarowani i z argumentem, że przez Internet kupuje się sprawniej 🙂

Na koniec jeszcze ciekawostka a’propos przejścia granicznego – można ocenić jakość obsługi strażnika granicznego, klikając na obrazek z „uśmieszkiem” (jak w niektórych Biedronkach).

Write A Comment