Intensywne kolory ścian z przeważającym odcieniem żółci, obrastająca je pleśń i wilgoć, które dodają tym ścianom jeszcze więcej uroku, kolorowe lampiony rozświetlone nocą oraz klimatyczne kawiarnie – z tym kojarzyć będę Hoi An.
O klimacie Hoi An słyszałam sporo, natomiast miasteczko wybrałam z uwagi na położony niedaleko My Son. I o ile to opuszczone hinduistyczne sanktuarium mnie w jakiś sposób rozczarowało, to Hoi An mnie oczarowało. Stare miasto jest bardzo klimatyczne. Niczego nie odejmuje mu również tłum turystów, o których przychodzi nam tutaj co i rusz się obijać.
Hoi An gości nas w deszczu. Mamy niedługie przerwy między jednym opadem a drugim, kiedy to wychodzi słońce i rozświetla ciemnożółte albo bordowe ściany.
Miasto kilkukrotnie przeżywało powódź co odbiło się właśnie na tych intensywnie kolorowych ścianach, które wydają się być brudne. Wilgoć, która je obłazi dodaje moim zdaniem ulicom Hoi An jeszcze więcej uroku.
Hoi An to miasto lampionów, którymi rozświetla się stare miasto. Wąskie ulice wieczorem oświetlają rozwieszone nad nimi oraz w witrynach lokali lampiony. Można też kupić kartonowy lampion, zapalić świeczkę i puścić na rzekę – z brzegu lub prosto z łódki podczas wieczornego rejsu.
Hoi An oczarowuje nas też w końcu smakami, na które musieliśmy tyle czekać w Wietnamie. Tutaj próbujemy delikatnych pierożków banh vac nazywanych „białą różą” oraz aromatycznego makaronu cao lau. Tutaj też decydujemy się na słynną wietnamską kanapkę banh mi, które dotychczas nas raczej odrzucały niż zachęcały (o jedzeniu popełnimy odrębny post). Przerwy między spacerami spędzamy w klimatycznych kawiarniach, których tutaj nie brakuje a mimo wszystko może zdarzyć się, że zabraknie w nich miejsca.
2 komentarze
Niektóre pastelowe ściany przypominają mi GeorgeTown na wyspie Penang w Malezji -> jak macie ochotę zajrzyjcie do mnie na bloga.
Rzeczywiście można znaleźć podobieństwo 🙂 Zajrzałam przy okazji na wpis o muralach – jakie sympatyczne!